Twitter Facebook
Wymysorys
How I started to revitalize my language

Nazywam się Tymoteusz Król. Moi rodzice nie pochodzą z Wilamowic; moja mama jest Ślązaczką, a tata ma pochodzenie śląsko-góralskie. Niektórzy zarzucają mi, że żaden ze mnie Wilamowianin. Ja jednak uważam, że jestem przykładem na to, że i bez pochodzenia można być Wilamowianem z krwi i kości. Bo choć stąd nie pochodzę, tu w 1993 roku przyszedłem na świat, i co najważniejsze- zostałem wychowany po wilamowsku.

Od dzieciństwa rozmawiałem z babcią (a właściwie sąsiadką, która się mną zajmowała pod nieobecność rodziców) po wilamowsku. Na początku było to dla mnie normalne, ale wkrótce się zorientowałem, że nie każda miejscowość ma swój własny język. Kiedy zauważyłem, że nasz język wymiera, zdecydowałem, że zrobię wszystko, żeby kultura Wilamowic nie zaginęła.

W 2003 roku założyłem Koło Kultury Wilamowskiej dla dzieci. Około 10 dzieci spotykało się co tydzień na plebanii (inne instytucje nie chciały nas wesprzeć). Tam uczyły się trochę o języku, stroju wilamowskim i o innych aspektach kultury wilamowskiej. Śpiewaliśmy wilamowskie piosenki i chodziliśmy na spacery, zwiedzając ważne miejsca dla historii naszego miasta. Dzięki działalności Koła dzieci dowiedziały się, że są Wilamowianami. KKW nie działało długo, jedynie rok, ale wiele dzieci, które do niego należały, rozpoczęło później naukę języka wilamowskiego i zostało członkami Zespołu Regionalnego „Wilamowice”.

Kiedy pytałem kolegów w szkole, niewielu z nich wiedziało czym jest język wilamowski, a jeśli wiedzieli, to myśleli tak, jak ja wcześniej, że mieszkańcy każdej miejscowości mają swój język. Żeby dzieci dowiedziały się więcej na ten temat, pisałem teksty do szkolnej gazetki. Dzięki tym artykułom dzieci poznawały brzmienie i znaczenie języka wilamowskiego.

Czasem byłem wyśmiewany przez rówieśników, którzy uważali, że śmiesznie mówię. Dowiedziała się o tym moja babcia (w Wilamowicach wieści rozchodzą się szybciej niż w Internecie) i doradziła mi, żebym nie mówił w szkole po wilamowsku, żeby dzieci się ze mnie nie śmiały. Ja jednak jej nie posłuchałem i mówiłem dalej.

W 2004 roku zacząłem nagrywać moją babcię i jej koleżanki mówiące po wilamowsku. Niektóre z nich wolały już mówić po polsku, bo długo nie mówiły po wilamowsku, ale kiedy je prosiłem zgadzały się mówić w naszym ojczystym języku. Były jednak osoby, które protestowały, gdy ktoś powiedział coś po polsku i zwracały uwagę na znaczenie naszego języka.

 W 2004 roku z inicjatywy Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury oraz szkoły w Wilamowicach zorganizowano naukę języka wilamowskiego. Nauczycielem był pan Józef Gara, Wilamowianin, autor pieśni, wierszy i słownika języka wilamowskiego. Uczył języka wilamowskiego w szkole kilkoro dzieci w latach 2004-2006.W roku 2005 lekcje odbywały się u mnie w domu. Chociaż grupa później się rozpadła, pozostałem w stałym kontakcie z Panem Józefem. W 2004 roku wydał wraz ze Stowarzyszeniem „Wilamowianie” swój słownik i wiersze, a w 2007 roku wraz z MGOK w Wilamowicach opublikował swój śpiewnik. Józef Gara był bardzo zasłużonym obywatelem swojego miasta. Współpracował także z  fundacją Wikimedia Polska nad słownikiem języka wilamowskiego. Niestety zmarł przed jego opublikowaniem.  

W 2006 roku zostałem członkiem Zespołu Regionalnego Cepelia-Fil Wilamowice, ale z racji braku zainteresowania nauką języka wilamowskiego szybko stamtąd odszedłem. Także wilamowskie tańce i pieśni były tam tylko jednymi z wielu; oprócz nich praktykowano tańce góralskie, cieszyńskie i krakowskie, które nie mają z Wilamowicami nic wspólnego. Wtedy spotkałem panią Annę Foks od Lufta[1], która zachęciła mnie do udziału w Zespole Regionalnym „Wilamowice” i Stowarzyszeniu „Wilamowianie”. W tych dwóch organizacjach mogłem wreszcie „zarażać” innych moją wilamowską pasją. Działają w nich m.in. Justyna Majerska i Rafał Sznajder, z którymi wspólnie zajmujemy się kulturą wilamowską. W zespole śpiewano wtedy tylko kilka piosenek w języku wilamowskim. Wprowadziła je Jadwiga Stanecka, założycielka zespołu. Nie mogła wprowadzić zbyt wielu piosenek, gdyż w okresie jej działalności język wilamowski był zakazany i śpiewanie po wilamowsku było ryzykowne. Jednak w ostatnich latach śpiewa się w naszym zespole coraz więcej wilamowskich piosenek. Odszukujemy stare i tworzymy nowe. Dzięki wykonywaniu piosenek młodzi Wilamowianie poznają więcej wilamowskich słów, a tym, którzy mają już pewien zasób słownictwa pomagają one w jego utrwaleniu.

Zespół prezentował kulturę wilamowskią w wielu miastach w Polsce, np. w Muzeum Śląskim w Katowicach, na Zamku Królewskim w Warszawie, w Centrum Kultury w Chorzowie, na festiwalu „Kalejdoskop Kultur” we Wrocławiu, w Muzeum w Bielsku-Białej, a także za granicą, w takich krajach, jak Litwa, Chorwacja i Słowacja. Dzięki temu, że Wilamowice zyskują na świecie takie poważanie, Wilamowianie zaczynają cenić swoją dotąd praktycznie niezauważaną kulturę. Najważniejszą wartością jest dla nich strój wilamowski, język był wcześniej używany tylko przez kilka starszych osób w zespole. Teraz jest inaczej- także młodzież używa świadomie języka wilamowskiego.

Od lipca 2011 uczę wilamowskiego. Na początku kilkoro dzieci przychodziło do mnie do domu, później spotykaliśmy się w domu pani Barbary Tomanek, a następnie przenieśliśmy się do Centrum Zachowania Dziedzictwa Kulturowego Wilamowic. Tam nauka odbywa się do dzisiaj. Jak dotąd nie mamy żadnego podręcznika, przez to napotykamy wiele trudności w nauce. Naszą nadzieją jest podręcznik, który ma powstać w ramach projektu „Ginące języki”.

Moi uczniowie w większości należą do zespołu i biorą aktywny udział w organizowanych przez nas przedstawieniach, podczas których śpiewają i mówią w języku wilamowskim. Nie mają również problemów z jego zrozumieniem.             

Od 2004 roku nagrywam wszystkich rodzimych użytkowników języka wilamowskiego. Do tej pory nagrałem już prawie 600 godzin rozmów z około 100 Wilamowianami. Wielu z nich już odeszło, ale nagrana dokumentacja pomaga nam dziś w badaniach nad językiem, strojem, historią i obyczajami Wilamowian. Dzięki tym rozmowom poznałem wielu wspaniałych i mądrych ludzi, jak Rozalia Hanusz od Linkusia (1926-2009), Anna Zejma od Lufta (1923-2010), Franciszek Mosler (1918-2013), Józef Gara (1929-2013) i wielu innych. Chociaż już odeszli, pozostaną zawsze w mojej pamięci.

Starsi Wilamowianie są dumni, że mogą pomóc w zachowaniu swojego ojczystego języka od zapomnienia. Zawsze kiedy do nich przychodzę, w celach badawczych lub po prostu porozmawiać, otwierają przede mną drzwi i widzę na ich twarzach radość ponieważ mogą znów usłyszeć język swojego dzieciństwa i młodości. Wielu z nich nie używało tego języka już ponad 60 lat, początkowo było im więc ciężko płynnie się porozumiewać. Ale już przy drugiej wizycie, mówili o wiele sprawniej i przypominali sobie wilamowskie słowa. Jedna ze starszych Wilamowianek powiedziała mi kiedyś: „To przecież pierwszy język, jak można by go zapomnieć?”

Ale nie zawsze tak było. Gdy zacząłem odwiedzać i poznawać nowe osoby, wiele z nich niechętnie mówiło po wilamowsku. Bali się, że z tego powodu trafią znów do obozów, tych samych, w których byli uwięzieni po wojnie (Oświęcim, Wadowice, Jaworzno) albo zostaną wywiezieni i znów będą musieli przejść przez cierpienia, jakie spotkały ich w okresie powojennym. Jeden z moich rozmówców powiedział mi, że się o mnie boi, że kiedyś też mogę zostać gdzieś zesłany, a z mojego powodu również inni mieszkańcy Wilamowic. Na szczęście po krótkim czasie język wilamowski zaczął znów wracać do życia. Dzięki temu ci, którzy wcześniej się bali, rozmawiają ze mną teraz bez obaw po wilamowsku.

Kościół jest bardzo ważny dla Wilamowian. Dlatego chciałem także i tam wprowadzić elementy naszego języka. Parę razy mogłem przeczytać modlitwę w języku wilamowskim, a raz nawet po jednej zwrotce „Pieśni o cierpieniu Pana Boga” przy każdej stacji Drogi Krzyżowej. Nie było to jednak ponownie możliwe gdyż w kościele nie przywiązuje się większej wagi do zachowania naszego języka. Sam modlę się po wilamowsku i moich uczniów także uczę modlitw w tym języku. Robię to, gdyż nie zgadzam się z opinią, że język wilamowski jest w czymś gorszy od polskiego czy niemieckiego i dlatego nie powinno się w tym języku modlić. Mam nadzieję, że księża w Wilamowicach będą kiedyś nasz język szanować tak, jak w czasach kiedy ksiądz wygłaszał kazania i rozmawiał z dziećmi na katechezie w ojczystym języku swoich parafian. W końcu rodzimym językiem Św. Abpa Józefa Bilczewskiego był właśnie język wilamowski. W rewitalizacji i dokumentacji bardzo ważne są nie tylko nagrania, ale także to, żeby ludzie mogli się przekonać, że ich język jest tak samo ważny jak inne języki.

W 2011 roku Rada Osiedla w Wilamowicach zdecydowała, że postawi tablice powitalne przy wjeździe do Wilamowic w języku polskim i wilamowskim. Od tego czasu stoją dwie takie tablice, przy wjeździe od strony Bielska-Białej i Oświęcimia. Widnieje na nich napis „Skiöekumt y Wymysoü- Witamy w mieście Wilamowice”. Tablice te są przyczyną różnych docinków i żartów na temat Wilamowian, przyklejane są na nie różne naklejki a obok nich stawiane są różne przedmioty. Jednak do tej pory tablice nie uległy poważniejszym uszkodzeniom i wrosły już w krajobraz miasta. Także prywatne firmy zamawiają szyldy w języku wilamowskim, na przykład jedna z firm ubezpieczeniowych na rynku.

W 2011 roku nastąpiła ważna chwila dla języka wilamowskiego- odbyła się premiera filmu „Młyn i krzyż” reżysera Lecha Majewskiego, w którym podkład głosowy był nagrany właśnie w tym języku. Reżyser chciał znaleźć język jak najbardziej podobny do języka staroflamandzkiego, którym mówił Breughel, autor obrazu będącego motywem przewodnim wspomnianego filmu. Uznał, że najbardziej odpowiedni będzie język wilamowski, dlatego mowa kilkunastu Wilamowian imituje w filmie język staroflamandzki.

Mimo, iż niektórzy badacze nie widzą szans na uratowanie języka wilamowskiego, Wilamowianie są dobrej myśli co do przyszłości swojego języka i kultury. Kultura wilamowska nie raz już zaskakiwała naukowców swoją różnorodnością i niespotykanymi nigdzie indziej praktykami kulturowymi, może więc ich ponownie zaskoczyć i przetrwać kolejne lata. Aby jednak było to możliwe, potrzebna jest współpraca między wilamowskim społeczeństwem, lokalnymi władzami, aktywistami oraz badaczami, możliwa dzięki wspólnym projektom rewitalizacyjnym.

 

 

[1] Z racji występującej dawniej w Wilamowicach endogamii większość mieszkańców miasta nosiło powtarzające się nazwiska, dlatego też powstały przydomki mające dokładniej określić osobę o której jest mowa. Powstawały one od imion, nazwisk, zawodów, pochodzenia, miejsca zamieszkania czy cech zewnętrznych danej osoby i przechodziły z pokolenia na pokolenie, nieraz otrzymując kolejne człony. Np. Hȧla-Frana-Jȧśkja-Hȧla-Staha, to Stanisław, syn Elżbiety, córki Jana, syna Franciszka, syna Elżbiety. Przydomki są jednym z symboli wilamowskiej tożsamości.